Przytuleni

04

Jonas Gardell

PRZYTULENI - tragikomedia
(Cheek to cheek)
przekład: Halina Thylwe

adaptacja i reżyseria: Gabriel Gietzky

scenografia, kostiumy, grafika i plakat: Maria Kanigowska

zdjęcia filmowe, multimedia: Anna Korniluk i Karol Iwan

światło: Gabriel Gietzky i Wojciech Boruszka

obsada:
Margareta - Anna Kadulska
Erika - Iwona Chołuj (do 2017) / Maria Bieńkowska (od 2018)
Dziewczyna - Paulina Janik
Ragnar - Andrzej Dopierała
Angela - Violetta Smolińska (zdjęcia filmowe)
Hokan - Michał Rolnicki (zdjęcia filmowe)

 

 

Ragnar został telewizyjną gwiazdą śpiewając w damskim kostiumie piosenki Judy Garland. Margareta jest przedsiębiorcą pogrzebowym. Co sprawiło, że zeszły się drogi tych dwojga skrajnie różnych osobowości? Jak nazwać coś co ich połączyło? "Przytuleni" to słodko gorzka opowieść o pragnieniach ostatnich i ostatecznych. Samotność, miłość, śmierć i śmiech w fantastycznie nakreślonych postaciach. Dylematy i problemy współczesnego człowieka w brutalnej, pełnej liryzmu i humoru rzeczywistości.
 

MONIKA GORZELAK Dziennik Teatralny Katowice
Gietzky nas uczy pokory

"Przytuleni" - reż. Gabriel Gietzky - Teatr Bez Sceny w Katowicach

Nie zdarzyło mi się walczyć ze wzruszeniem w teatrze. Na seansie, koncercie i podczas lektury – tak. I to nie raz. Spektakle na ogół bywały łamigłówką; domagały się drobiazgowej analizy na wielu poziomach, usytuowania „zdarzenia" (no bo przecież nie „dzieła") po zwrocie performatywnym w aktualnym dyskursie postdramatycznym (śmiech). Oczywiście, jeśli było nad czym łamać głowę. A jeśli nie, tym lepiej – większe pole dla wczytywania teoretycznych fascynacji i branżowych nowinek. Tak było przed erą „Przytulonych" w Teatrze Bez Sceny. Teraz znowu wiem, że nic nie wiem.

Na pierwszy rzut oka „Przytuleni" to egzotyczny i potencjalnie kontrowersyjny, choć nie u Gietzky'ego – o czym za chwilę – news z bulwarówki. Ragnar, przebrzmiała gwiazda szwedzkich show, w sukni wieczorowej ze zbyt dużym dekoltem, niewiarygodnych szpilkach i blond peruce (Dopierała z wyzywającym błyskiem w oku – przyznaję, nie wytrzymałam spojrzenia – i figurą top model) imituje Judy Garland w Somwhere over the Rainbow, uwodzi nastolatki, rozkochuje i upokarza rówieśnice, w tym – złaknioną bliskości, szeregową pracownicę zakładu pogrzebowego (rozbrajająca Anna Kadulska), i targa się na życie. Wszystko to okraszone nieparlamentarnym Rolnickim, podlane sosem z oskarżeń byłej przyjaciółki-aktualnej alkoholiczki (rewelacyjna Violetta Smolińska). I... niepoprawnie subtelne. A właściwie, „cholernie subtelne" jest tu bardziej na miejscu. Powściągliwa drag queen – trudno o silniejszy antagonizm. No właśnie, jak to tak?

W odróżnieniu od Ragnara, Gietzky, reżyser i aktor, musiał być w Delfach; zna nie tylko swój fach, ale i miarę. W jednym z wywiadów, spytany o chęć zagrania „u siebie", mówi: nie. Z obawy przed utratą dystansu i proporcji. Z pokory? Może dzięki temu sztuka, którą uprawia, broni się przed nachalną dydaktyką i estetyką wiecu (tu: obrona LGBT). Zamiast tego, wpuszcza harmonię do świata perwersji i kiczu. Delikatnie zmywa makijaż, pozę czy... normę (niebagatelną rolę odgrywa w tym oszczędna, acz wysmakowana – do bólu – scenografia Kanigowskiej i trafiająca w punkt oprawa muzyczna). A w finale, jakkolwiek go nie rozumieć, podważa postmoderną powtarzaną-jak-mantra tezę, że nie ma nic poza maską. Łatwo odgadnąć, że demaskacja à la Gietzky będzie dyskretna. Bo „o czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć". Dziwny gest Anny Kadulskiej z pogranicza pantomimy i butoh (ruch dłoni spod zagłębienia pachy w kierunku ust) może właśnie o tym „nie mówi". My zaś czujemy intuicyjnie, że Coś jest na rzeczy/ pulsuje pod maską.

Alter-ego Gietzky'ego, Ragnar, jeśli w ogóle był w Delfach, to na sesji nagraniowej. Niczego bardziej nie pragnie niż pomnika ze spiżu – zapisu w pamięci tłuszczy. I trzeba przyznać, że Dopierała w tej roli, o ironio, jest bliski celu. Z „Psiunia" – Dopierałę znamy i lubimy. Za „Ciemno. Jasno. Cień" – cenimy. Po „Przytulonych" – pamiętamy. I nie poznajemy. Jakby stary dobry Andrzej został w domu. Bo na scenie jest ktoś z innej gliny. Negatyw z projekcji multimedialnych Iwana i Korniluk. Ów odmieniec gra va banque i wygrywa – do tej pory w TBS to kobiety hipnotyzowały widza. W „Przytulonych" tym razem Dopierała kradnie show. Gietzky rzuca Kadulską, wcielenie boskiej prostoty, na pożarcie starożytnej Hybris. Ale dać się pożreć z takim wdziękiem i oddaniem, to nie lada sztuka – być może właśnie o niej pisał Erich Fromm.

To jednak dopiero przygrywka. Bo Gietzky urządza nam prawdziwy spektakl. Wbrew zarzekaniom, obsadza siebie i nas w wypieranych rolach. Z niepojętą perfidią. Nie wiedzieć kiedy, stajemy oko w oko z żywiołem reżyserii i odczuwamy coś na kształt romantycznej wzniosłości (sublime) – podziwu i grozy zarazem. Dajemy się pożreć.

„Łatwiej zrozumieć świat niż siebie" – tak Osiatyński kwituje swoje dążenie do prawdy i akcentuje, w domyśle, arcytrudność nakazu wyroczni delfickiej: poznaj samego siebie; znaj swoją miarę. Po Gietzky'm u Dopierały, zrozumieć jest chyba... trudniej. To sukces tego spektaklu.        

Monika Gorzelak, Dziennik Teatralny Katowice

MARTA ODZIOMEK Gazeta Wyborcza Katowice

Ragnar i Margareta. To bohaterowie sztuki "Przytuleni" szwedzkiego dramatopisarza Jonasa Gardella, którą można zobaczyć w ten weekend w katowickim Teatrze Bez Sceny prowadzonym przez Andrzeja Dopierałę.

To kolejna kameralna propozycja tego teatru, traktująca o sprawach w naszym życiu najistotniejszych. O miłości i śmierci. A nade wszystko o szukaniu sensu życia, własnej ścieżki, którą można by kroczyć – jeśli nie z uniesionym czołem, to przynajmniej ze świadomością, że żyje się godnie, po coś i po swojemu.

Bohaterowie „Przytulonych” nie żyją z takim przekonaniem. Margareta jest podstarzałą panną, pracującą w zakładzie pogrzebowym. Ragnar to aktor, którego los rzucił na deski nocnych klubów, gdzie daje występy przebrany w damskie ciuszki. Niby jest zadowolony, bo robi to, do czego został stworzony, ale jest kilka „ale”.

Trudne relacje

Po pierwsze – lata, kiedy był u szczytu popularności, bezpowrotnie przeminęły. Po drugie – nie jest pewien, czy jego dokonania zostaną zapamiętane przez potomnych, co doprowadza go niemal do samobójstwa (które może pomogłoby w utrzymaniu legendy). Po trzecie wreszcie – szuka miłości. Znajduje ją w sercu Margarety, ale gdzieżby tam artysta mógłby zakochać się w zwykłej kobiecie, w dodatku w kwiecie wieku.

Wyżywa się więc na niej i upokarza ją. Margareta zaś godzi się na taką relację, bo pragnienie miłości do drugiej osoby przewyższa chęć utrzymania szacunku do siebie samej. W rezultacie okazuje się jednak, że to właśnie owa niepozorna i skromna kobieta zwycięża swoje życie, a Ragnar rujnuje je bezpowrotnie.

Trudne emocje

Spektakl w reżyserii Gabriela Gietzky’ego jest prawie półtoragodzinną karuzelą emocji. Raczej tych nieprzyjemnych, ale chyba bardzo nam potrzebnych. Ci, którzy jeszcze się nie przebudzili z życiowego letargu, mają szansę się ocknąć. Ci uświadomieni z ulgą oglądają uczuciową batalię bohaterów, trochę im współczując. Bo wiedzą, że aby świat pokochał nas, trzeba najpierw bezwzględnie umiłować i zacząć szanować siebie samego.

I nagle cała reszta staje się jakby łatwiejsza do zniesienia. Mniej szara niż pokazana na scenie rzeczywistość. „Przytulonych” będzie można zobaczyć w piątek i sobotę o godz. 19. Warto się wybrać, chociażby dla wspaniałej kreacji Andrzeja Dopierały, który z równym powodzeniem wciela się w pijaną draq queen, jak i zgorzkniałego Ragnara. 

Marta Odziomek, Gazeta Wyborcza Katowice

WOJCIECH DUTKA blog https://wojciechdutka-piszecomysle.blogspot.com/2018/04/recenzja-teatr-bez-sceny-katowice-jonas.html

Czytelniku tego bloga,

Szóstego kwietnia AD 2018. Piątek wieczór. Zmierzam do teatru - bo gdzież indziej mógłbym znaleźć metaforę życia? - tym razem wybrałem niszowy i mało znany w Polsce, choć istniejący 25 lat "Teatr Bez Sceny" w Katowicach. Teatr niezwykle kameralny, gdzie widownia liczy czterdzieści miejsc, a mała przestrzeń sceny wymusza niezwykłą, a przez to pomysłową scenografię. Założycielem tego teatru jest znakomity aktor ze Śląska, Andrzej Dopierała, którego wcześniej widywałem na scenie Teatru Śląskiego w Katowicach, ostatnio w "Muzułmanach" według Artura Pałygi. Jednak tym razem wybrałem się na sztukę szwedzkiego dramaturga Jonasa Gardella "Przytuleni" (tytuł oryginału Cheek to cheek) w reżyserii Gabriela Getzky'ego. Scenografię i kostiumy są dziełem Marii Kanigowskiej, a polski tekst sztuki z języka szwedzkiego zawdzięczamy Halinie Thylwe. Muszę powiedzieć, że tekst w polskim wykonaniu brzmi bardzo dobrze. Chciałbym podkreślić, że ową sztukę można obejrzeć w Polsce wyłącznie w "Teatrze Bez Sceny" i już niedługo, ponieważ teatrowi kończy się licencja. Zastrzeżenie Teatru jest jednak jasne: spektakl jest dla widzów dorosłych.

Lubię teatr. Znajduję w nim przestrzeń wolności. Kluczową dla zrozumienia sztuki jest scena pierwsza i zarazem ostania - w której dopowiedziane zostanie ostatnie słowo i podarowany zostanie ostatni gest czułości - w której widzimy na stole prosektoryjnym w zakładzie pogrzebowym ciało mężczyzny ubranego w strój divy, drag queen. Ta nie-hetero normatywność jest zamierzona. Poznajemy bowiem główną postać sztuki, a raczej jej maskę, Ragnara, mężczyznę, który nie potrafi być mężczyzną i zarazem nie jest w stanie ofiarować siebie nikomu jako kobieta. Ragnar jako drag queen wstaje z łoża śmierci i udziela nam kilku informacji o swoim Ja, bo nie o sobie.

Ta postać składa się z kilku "Ja" używając buddyjskiej metaforyki - i Dopierała naprawdę pokazuje je wszystkie zdzierając je z twarzy jedną po drugiej. Wycierając z ust szminkę i makijaż widzimy, że jego kobiecość jest jedynie konwencją, ułudą, w której Ragnar pragnie zaznać trochę czułości. Birbant i rozpustnik to kolejna twarz Ragnara, która rozpada się, gdy Ragnar w łóżku z kochanką błaga ją o zwykły gest przytulenia, bliskości. Kolejne "Ja" Ragnara upada, gdy rozmawia telefonicznie z przyjacielem Hakanem i kochanką Angelą (w tych rolach na telebimie Michał Rolnicki znany ze świetnych "Pięknych dwudziestoletnich" według Marka Hłaski na deskach Teatru Śląskiego sceny kameralnej i Violetta Smolińska). Przyjaciele obnażają go jako kłamcę, nieudacznika i alkoholika. Poznajemy go w ostatnim "Ja" jako wielkiego artystę, lub megalomana mającego o sobie samym wielkie mniemanie, który za młodości zyskał wielką popularność śpiewając w kobiecym przebraniu piosenki Judith Garland. Nikt nie chce już przychodzić na jego występy. Nikt Ragnara nie chce słuchać. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść, jak śpiewał Perfekt. Ragnar tego jednak nie wie. Na tym polega tragizm tej postaci.

Andrzej Dopierała jest w roli Ragnara/ Judith Garland znakomity, rola bowiem wymaga przekroczenia siebie samego w stopniu absolutnym, panowania nad mimiką twarzy i dyscypliną ciała, które wciska się w kiczowatą sukienkę kobiety, aby zagrać ostatnią rolę - spektakl przed śmiercią. Słowo tragikomedia nie oddaje chyba do końca sensu tekstu Gardella. Dla mnie bowiem "Przytuleni" jest opowieścią o oswojeniu się ze śmiercią. Ta nie jest straszna dla tych, którzy odchodzą, ale dla tych którzy zostają. Jednak na Ragnara nikt za życia nie czekał, i nikt też nie opłacze go po śmierci. Ragnar miota się sam ze sobą, ze swoim drugim, kobiecym "Ja", ale jako mężczyzna jest lubieżnym, okrutnym władcą, sprowadzającym kobiety do roli psa lub seksualnego przedmiotu. Sztuka jest oczywiście odważna obyczajowo, ale nagość jest tutaj jedynie narzędziem do ukazania pustki, w jakiej Ragnar się znajduje. Ta samotność zostaje wystawiona na próbę. Ragnar poznaje Margaretę, pracownicę zakładu pogrzebowego. Ona darzy go uczuciem, on jest brutalny, odpychający, okrutny, używający ciała i duszy kochanki jak narzędzia seksualnego. Ważna uwaga: proszę nie myśleć, że spektakl jest przeładowany erotyką. Wręcz przeciwnie, jest ascetyczny - a sceny nagości są obnażające, okrutne i puste.

Pod względem sztuki aktorskiej spektakl nie może rozczarowywać. Partnerką Dopierały jest Anna Kadulska, której Margareth jest autentyczna, ale wycofana emocjonalnie. Ja widziałbym Margareth trochę bardziej drapieżną, emocjonalną. Ale ascetyzm Anny Kadulskiej ma też swoje plusy. Gra aktorów jest doskonale widoczna, ponieważ bliskość publiczności nie pozwala aktorom ukryć żadnego defektu. Muszą być perfekcyjni i są tacy. Czego mi brakuje to dowiedzieć się czegoś więcej o kobiecym "Ja" Ragnara. Poznajemy ją jako mimiczną kopię Judith Garland, w fatalnej peruce, biustonoszu, sukience. Jednak ta maska kogoś kryje - czy to potwór, czy okaleczony, spragniony miłości, samotny, bo opuszczony przez siebie samego człowiek, na to pytanie widz musi odpowiedzieć sobie sam. Okrucieństwo tej postaci jest zarazem żałosne, obnażające. To obnażenie jest celowym odarciem się ze wszystkiego, a zarazem zaproszeniem do pogodzenia się ze śmiercią. Bo to właśnie śmierć jest celem Ragnara, a Margereth odtrącona i zdradzona jako kobieta stanie się Charonem Ragnara, gdy ten uda się na spotkanie ostatecznej Tajemnicy, jaką jest śmierć. Wszyscy umrzemy, to banał, ale w tym banale jest ta ostateczna krawędź, zza której nie ma odwrotu.

"Przytuleni" Jonasa Gardella w inscenizacji katowickiego "Teatru Bez Sceny" to sztuka niezwykle odważna, ale zarazem oszczędna, ascetyczna i okrutna. Jest to tekst zagrany perfekcyjnie, bez dłużyzn, z jasno zarysowaną osią dramaturgiczną w której scena pierwsza, ciało Ragnara wyjeżdżające z prosektorium jest zarazem ostatnim pożegnaniem. Znakomity, trudny, wymagający spektakl - nie dla każdego. Teatr bez Sceny jest przedsięwzięciem prywatnym, a cena za bilet na dwugodzinny spektakl 40 zł, wcale nie byłą wygórowana. Polecam widzom dorosłym, nie obawiającym się Inności.

 

więcej zdjęć

 

 

więcej zdjęć