FLY ME TO THE MOON

 

22Marie Jones

FLY ME TO THE MOON

przekład: KLaudyna Rozhin

reżyseria i scenografia: Andrzej Dopierała

 

występują:

ANNA KADULSKA jako Francis Shields

EWA KUTYNIA jako Loretta Mackie

światło: Sergiusz Brożek
dźwięk i animacje: Aleksander Kozłowski
produkcja i kostiumy: Ewa Dopierała
prowadzenie spektaklu: Anna Dopierała
opieka techniczna: Grzegorz Pudo

"Dwie pracownice opieki społecznej zajmują się 84 letnim staruszkiem, który jest wielbicielem Franka Sinatry, obstawia wyscigi konne i czyta Daily Mirror" komedia dla wszystkich z popisowymi rolami aktorskimi!

PRAPREMIERA POLSKA 29, 30 września 2023

 

Fotografie Arkadiusza Ławrywiańca

>>WIĘCEJ 

Wydarzenie współfinansowane ze środków budżetu Samorządu Województwa Śląskiego

Wydarzenie współfinansowane z Budżetu Samorządu Województwa Śląskiego 

wojslaske

katowice

 Prapremiera dofinansowana ze środków budżetowych Miasta Katowice


recenzja  "W samym środku życia" Wojciech Lipowski

Miesięcznik Społeczno-Kulturalny "Śląsk"

Ludzie muszą opowiadać historie, komentować fragmenty codzienności, nadawać sens temu, czego doświadczają. Czasem nikt nie chce ich słuchać, są niewidoczni, nie mogą wypowiedzieć prawdy o świecie, nie są atrakcyjni, wystarczająco przekonujący, ciekawi, chociaż także mają swoją historie. Dwie kobiety, dwa światy, Francis i Loretta, patrzą na wszystko przez pryzmat własnych kłopotów i zmagań z codziennością. Czasem widuje się podobne przez niezasłonięte okna obcych mieszkań, gdzie pracują, pomagając innym w walce z przeciwnościami. Może w zaciszu cudzych ścian piszą swoje skargi do świata, niczym bazgrały smarowane przez dzieci na ścianach starych domów. Ich, raz śmieszny, innym razem - przejmujący lament, może wyznanie skierowane w pustkę, może także stać się zaczynem opowieści, posklejanej w taki sposób, by powiększyć malutką przestrzeń bytu, w której przyszło wegetować.

Być może próba uporządkowania różnych spraw, jakie przynosi opowieść, choć złudna i myląca, komponuje jednak obszar, w którym nawarstwiające się zdarzenia, tworzą całość zgodną i grającą w podobnej tonacji. Dwugłos Francis i Loretty jest w tym wypadku niczym balansowanie na cienkiej linie między śmiesznością a przejmującą przesadą.

O kim w ogóle mówimy? O dwóch przepracowanych, słabo opłacanych pracownicach opieki społecznej, bohaterkach sztuki teatralnej z roku 2012 autorstwa Marie Jones, Fly Me To The Moon, jeszcze u nas mało znanej, której prapremiera odbyła się niedawno w katowickim Teatrze Bez Sceny w reżyserii Andrzeja Dopierały, również autora scenografii. Bardzo udanego przekładu tekstu dokonała Klaudyna Rozhin.

Autorka urodzona w Belfaście, mieście podzielonym przez wieloletni konflikt między protestanckimi lojalistami a katolickimi unionistami, deklaruje, że jest dramatopisarką dla wszystkich niezależnie, czy są protestantami, katolikami, nacjonalistami, bowiem czerpie ze zbiorowych doświadczeń wszystkich. Jak mówi: „wciąż piszę sztuki o nas. Nie odeszłam od mojego pochodzenia i kultury". Związek z korzeniami nadaje tekstom autentyzm, umocowanie w codzienności, pozwala udzielać głosu zwykłym ludziom spotykanym na ulicy, jak choćby postaciom sztuki, którą się tu zajmiemy. Jones jest nie tylko dramatopisarką, ale również aktorką. Urodziła się w protestanckiej rodzinie robotniczej, co niejako skierowało jej zainteresowania w stronę bohaterów pochodzących także z tej warstwy społecznej. Podkreśla, że jako pisarkę interesuję ją perspektywa patrzenia na świat niejako od środka, bycia w centrum zdarzeń, co podnosi wiarygodność oraz autentyczność przekazu, skraca relacje między bohaterem a odbiorcą. Frustracja związana z nietrafionymi rolami, w jakich była obsadzana sprawiła, że wraz z przyjaciółmi założyła Charabanc Theatre Company w 1983 roku, grupę objazdową złożoną wyłącznie z kobiet w proteście przeciwko ograniczaniu dla nich dostępu do ról. Teatr wyprodukował serię oryginalnych dzieł.

Później przyszła kolej na kolejną inicjatywę artystyczną. W 1990 roku była współzałożycielką grupy Dubblejoint, dla której pisała teksty bardziej zaangażowane społecznie, ale skupiające uwagę głownie na kwestiach etycznych, nie wikłając przy tym teatru w konteksty polityczne. Jej najsłynniejsze utwory wystawiane w Europie oraz USA, wielokrotnie nagradzane, takie jak A Night in November (1994), cieszące się dużą popularnością Stones in His Pockets (1999), czy The Blind Fiddler (2004), Dancing Shoes: The George Best Story (2010), Fly Me to The Moon (2012), Dear Ambella (2018) podejmują takie tematy jak różnice międzypokoleniowe, dyskryminacja ze względu na płeć, pochodzenie, wyzysk kulturowy, społeczny, ale zaznaczmy, często w humorystycznym, wręcz komediowym ujęciu, Jones kusi odbiorcę, drażni, zachęca do stawiania pytać o sens różnych spraw i czasem z pozoru błahych sytuacji wyprowadza sprawy o szerszym, uniwersalnym znaczeniu dostępne dla wszystkich.

Jak powiedziała w jednym z wywiadów: „ludzie chcą, by teatr był czymś w rodzaju specjalnego rezerwatu dla wykształconych widzów, którym nie podoba się śmiech na sali. Chodzi o to, by jednak na scenie zobaczyli siebie, własne doświadczenia czasem w ujęciu satyrycznym, ironicznym, ale co najważniejsze prawdziwym, sprawdzalnym".

Czarna komedia Fly Me To The Moon, niemal szlachetnie staroświecka w kompozycji, garściami czerpiąca z atrakcyjnych chwytów francuskiej farsy (zawrotne tempo, nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, niekontrolowany rozwój wydarzeń), przynosi intensywną, skoncentrowaną dawkę humoru, ale, uwaga, gdzieś pod tym wszystkim, czyli śmiechem i zabawą kolejnymi sytuacjami, odkryjemy realia nieco innego świata, w jakim żyją zapracowane od rana do wieczora, słabo opłacane opiekunki 85-letniego Davy'ego Magee Francis Shields i Loretta Mackie. W małym mieszkanku, gdzie przyszło się im opiekować staruszkiem królują oprócz ich codziennych problemów i marzeń jego trzy pasje: zakłady konne, lektura Daily Mirror oraz muzyka Franka Sinatry. Zdarzy się, rzecz jasna, wypadek, Davy pozostanie na zawsze w łazience, ktoś czegoś nie dopatrzy i korowód zdarzeń przyspieszy rzadko się zatrzymując. Jak Andrzej Dopierała zapanował nad zdarzeniami, że nie czuje się wcale tego przyspieszonego pulsu spektaklu, panuje tam spokój, wszystko zdaje się uporządkowane i przemyślane, nie wiadomo. W każdym razie otrzymaliśmy adaptacje nie tylko atrakcyjną, ale też mądrą, stworzoną z wielkim szacunkiem dla widza.

Bohaterki, których życie nie rozpieszcza, opowiadają nam o nim jakbyśmy zaglądali do wnętrza pokoju przez otwarte na oścież okno. Spotkanie Shields i Mackie, nie odbyłoby się bez dwóch znakomitych aktorek, które wcieliły się w te dwie niełatwe do interpretacji postaci. Zawsze najtrudniej jest zagrać coś bardzo prostego. Anna Kadulska jako Francis i Ewa Kutynia w roli Loretty to prawdziwy koncert na dwie biografie skrzywdzone przez los. Odegrać z wyczuciem rytmu, dystansem w komediowej formule postaci doświadczone przez splot okoliczności, ludzi, zdarzenia, własne zaniedbania to już mistrzostwo. Bohaterki Jones przeszły w życiu swoje, ale obie mają wypisany na twarzach niepokój, strach skrywany pod tanimi dowcipami, błahymi sprawami, gdy sprawy ważne gniotą od środka, nie pozwalają zapomnieć, w jakim miejscu życia się znalazły. Nie dość, że podopieczny nie opuści już nigdy łazienki, to pozostaje kwestia ogarnięcia skromnych, ale jednak aktywów staruszka, przeciągnięcie jego odejścia w czasie, wizyta przy bankomacie i paru innych miejscach. Ale po co to wszystko?

Obie panie mają problemy finansowe, zarabiają głodowe pensje i mają potrzeby. Jedna rzekomo przedsiębiorczego syna, który nie radzi sobie w życiu, druga bezrobotnego męża i brak środków na opłacenie szkolnej wycieczki pociechy. Poza tym kilka drobnych marzeń, które mogłyby życiu nadać głębszy sens. Kadulska i Kutynia budują bardzo ciekawie, bez przerysowań, o które łatwo, te dwa byty przerażone dalszym ciągiem życia bez pracy, lepią je z drobin, raniących palce okruchów jakby podniesionych z ziemi, fragmentów, może wyczytanych z pomiętego egzemplarza ulubionej gazety staruszka w dziale drobne ogłoszenia.

Jednak jest coś przejmującego, śmiech zastyga na ustach widzów, gdy Anna Kadulska w zamyśleniu mówi o swoim niepracującym mężu „cień człowieka" lub kiedy Ewa Kutynia zdziwionym milczącym spojrzeniem sugeruje, że obie żyją w świecie wypełnionym nieszczęściem i żadne słowo nie nazwie lepiej porażki, jaką dla każdej z nich stało się życie. Nie chodzi przy tym o to, by w tym kameralnym utworze szukać na siłę głębi, bo jej tam po prostu nie ma. Dopierała czytając Marie Jones stara się raczej ze swoimi aktorkami powiedzieć nam, że ważniejsze jest przenikliwe, czasem zabawne spojrzenie na ludzkie codzienne sprawy, dopuszczenie do głosu zwykłych, zanurzonych w niedostatku ludzi, przecież nie gorszych od pozostałych, bo to powie znacznie więcej o niedomaganiach i kaprysach takiego a nie innego systemu społeczno--ekonomicznego, stanie się przy tym inspirujące poznawczo, zwyczajnie ciekawe w komediowym ujęciu.

Trzeba wspomnieć o znakomitej scenografii tego niewielkiego spektaklu dopracowanej do szczegółu. Każdy przedmiot ma tu swe miejsce, swą jak się okazuje historię, nawet kupon wyścigów konnych, czy tajemnicze pudełko, w którym obie panie odnajdą w końcu lepszy wariant swej dalszej egzystencji niż mogłyby wcześniej przypuszczać. Kostiumy Ewy Dopierały jak zwykle dobrze komponują się z przestrzenią sceny i postaciami. Wszystko oświetlone przez Sergiusza Brożka, szczególnie pod koniec przynosi niespodziewane efekty, ale nie będziemy zdradzać szczegółów, bo trzeba to po prostu zobaczyć.

Nie wiadomo jak to się stało, że dwie kobiety, których losy splotły się w życiu, pośród niepokoju, umiały spojrzeć na własne porażki i złe doświadczenia z dystansem, a nawet humorem.
Czy nie było przypadkiem tak, że zamiast moralistycznych utyskiwań na zły, nieprzyjazny los, wystarczyło zajrzeć w inny wymiar egzystencji daleki od teraźniejszości, ale bliższy zwykłemu świętemu spokojowi?

Wojciech Lipowski